Swój pierwszy nomadzki wypad zrobiłem w styczniu tego roku. Zaledwie tydzień, ale samodzielnie, ze słabą znajomością języka i z tysiącami przeszkód przed podróżą.
Na ten wyjazd czekałem długo. Gdy tylko zapaliło się zielona światło rozpoczęło się planowanie. Nie miałem określonego kierunku, a tydzień przed wyjazdem wykupiłem tylko pierwszy lot do Bari z dziesiątkami opcji co dalej?
Wiedziałem czego chcę. Jak najszybciej wyrwać się z miejsca i przeżyć kolejną przygodę, a przede wszystkim pokonać kolejne słabości. Dać sobie kolejne wyzwania. Na półce mam pewnie z 1000 stron książek podróżniczych, ale czytanie to dla mnie już za mało. Chcę pisać własne historie. Dobrze jest się inspirować, korzystać z cudzych doświadczeń, zasięgać opinii. Któregoś dnia trzeba jednak powiedzieć jedziemy!
Studiowałem i mieszkałem we Wrocławiu. Mimo, że bywałem w akademikach, stancjach to nigdy nie mieszkałem z kimś obcym. Z jednej strony to błogosławieństwo (a raczej wygoda), z drugiej przekleństwo w szczególności jeśli lubi się poznawać nowych ludzi. Tym razem postanowiłem wyjść ze strefy komfortu. Koniec z booking, koniec z filtrem „całe miejsce” na Airbnb.
Noclegi w Bari udało mi się zarezerwować u sympatycznego Włocha mieszkającego z uroczą blondynką z Budapesztu. Dostałem dokładną instrukcję dojazdu. Ba! Mało to. Francessco wyjechał po mnie na stację „metra”, obwiózł mnie po okolicy dokładnie instruując gdzie są przystanki, sklep itd. Codziennie czekało na mnie skromne śniadanie mimo, że nie było go w ofercie. Nie doczytałem, że mam prywatną łazienkę. Czy można wyobrazić sobie lepszy start w nocowanie „na stancji”?
Próby znalezienia ciekawej miejscówki i dobrej pogody we Włoszech spełzły na niczym. Znalazłem za to tani lot do Walencji. Walencja, Walencja.. kojarzy mi się dobrze. Lecimy!
Baza noclegowa w Walencji na Airbnb jest bardzo szeroka. Tu jednak odkryłem w sobie kolejną umiejętność do poprawy – szybkie podejmowanie decyzji w obliczu szerokiego wyboru. Dlatego właśnie kocham podróże – pozwalają lepiej poznać samego siebie. Trafiłem jednak na ofertę, w której zobaczyłem słowo w ojczystym języku „cześć”. Pablo (Paweł) ma w Walencji 3 mieszkania, które wynajmuje na pokoje w bardzo przystępnych cenach. Decyzja była natychmiastowa.
Pozostały dwa wyzwania… Uciszony niską ceną lotu nie zauważyłem, że samolot ląduje o 23:30.
Godzina zameldowania – 14:00-22:00… Ten problem udało się jednak w teorii ekspresowo załatwić. Pablo zgodził się na zameldowanie po północy tyle, że w innym mieszkaniu. Pozostał drugi – metro w Walencji kursuje do 23:55. Checkout trochę trwa. Ubera brak, a taksówkarze podobno nie znają angielskiego.
Cały czas powtarzałem, że chcę wyzwania. Bóg (lub jak wolisz los) ma poczucie humoru. Dzień wyjazdu z Włoch zapamiętam na zawsze.
Wylot miałem wieczorem co oznaczało cały dzień poza domem. Próbowałem wynegocjować pozostanie do wieczora nawet płacąc pełną cenę noclegu, ale Włosi najwyraźniej mają mało biznesowe podejście.
Nastała sjeeesta. Wygonili mnie z kawiarni w której nauczyłem się, że istnieją 2 rodzaje Latte. Jedno z nich nie jest kawą ?. Pół godziny później zobaczyłem otwarty sklep. Wiedziałem, że inny pobliski market nie zamykają na sjestę wiec niewiele myśląc wparowałem do środka. W ten dzień było już dość zimno więc trzeba się ogrzać. W pewnym momencie gasną światła… Coś mi tu nie gra. Pobiegłem do kas. Niestety zastałem już tylko zamknięte kraty i 0 żywej duszy. Pięknie. Zamknęli mnie w sklepie. Otwarcie za 2,5h. Na dodatek co chwilę uruchamia się alarm.
Przetestowałem wszelkie możliwe opcji wydostania się. Bezskutecznie. Powiadomiłem hosta, że nieco się spóźnię z odbiorem walizki, a w razie czego to niech odbiorą mnie z posterunku policji ?Chyba nie zrozumieli mojego poczucia humoru, bo mimo dobrych relacji w trakcie pobytu dostałem negatywną opinię.
Dobra mam laptop, miejsce do siedzenia, Internet. Chciałeś Lechu nomadzkiego wypadu i wygodnego miejsca to masz. Czas na trzy godziny intensywnej pracy. W sklepie jeszcze nie pracowałem ?. Na szczęście obyło się bez rewizji osobistej i wizyty na posterunku. Tylko host był nieco wkurzony.
Dojechałem sprawnie na lotnisko. Próbuję przygotować się do kontroli bezpieczeństwa. Pozostawiając walizkę wpadłem na genialny pomysł zablokowania zamków. Kod pamiętam na 100%, ale.. nie pasuje. Czas do odlotu niebezpiecznie się zbliża, pot tryska ze mnie jak z fontanny, a ja nie mogę wyciągnąć niczego z walizki. Tak, tak rozumiem żarcik. Chciałeś wyzwań. Lot, nocleg już opłacony. Będzie drożej.
Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić jak umiejętności językowe rosną w obliczu stresu. Płynną angielszczyzną wytłumaczyłem strażnikom sytuację. Walizka przechodzi przez skaner, a Włoszka go obsługująca jest intensywnie bajerowana przez 3 adorujących kolegów. No tak.. Włochy. Czym ja się przejmu?! Gdy udało mi się rozbroić zamek w Walencji uświadomiłem sobie jak dużo niebezpiecznych przedmiotów można wnieś na pokład na włoskim lotnisku. Nie próbuj tego w domu.
Pokład. Słuchawki. Bethel Music. Ciekawe co mnie czeka w Walencji?